Pisałam już wcześniej, że w ramach porządkowania szuflad z włóczkami rozpoczęłam dzierganie woreczków na przydasie. Początkowo w zamiarze były bardzo proste woreczki. Jednak w trakcie dziergania rodziły się powoli pomysły jaki ma być kolejny z nich. Pierwszy z nich prawie jak torebka mała, drugi woreczek z koronką i dzyndzelami na zakończeniu sznureczka (i-cord). Wyobraźnia poprowadziła mnie do irlandek, które od dawna chciałam poćwiczyć. Dzięki krótkiemu kursowi na blogu Fanaberii tworzenie listków to fajna zabawa i przyjemność. Już wiem, że listki będą jeszcze nie raz powstawać.
Woreczki dziergane były wyłącznie w międzyczasie tzn. podczas podróży do Wrocławia na spotkanie z wrzecionem, podczas podróży samochodem (szczęśliwie jako pasażer), podczas czekania w kolejce do lekarza itd........
Dzierganie w kolejce w przychodni lekarskiej wzbudzało wielką sensację. Jak to? jeszcze ktoś dzierga na szydełku? Po co pani to dzierganie? Żałowałam, że nie miałam ze sobą wrzeciona. To dopiero byłaby sensacja, nikt nie myślałby o chorobach.
Podczas dziergania złamałam rączkę szydełka ale od czego podpowiedzi koleżanek blogowiczek. I tak dzięki Truskaweczce naprawiłam sobie szydełko modeliną "podwędzoną" wnukom.
Pogoda nie sprzyjała zdjęciom w plenerze więc zdjęcia wykonane są na parapecie okiennym. To zielone wyglądające jak trawa to poduszki, które powstały ze sprutej kamizelki nienoszalnej.
Kolejka rozpoczętych projektów szczęśliwie się umniejsza ale pomysły rodzą się bez przerwy, niektóre zanikają w pamięci a ja trzymam dyscyplinę i kończę kolejne.